- Tylko... - zacząłem niepewnie - Wątpię, żebym był dobrym partnerem dla Ciebie... - spuściłem zawiedziony wzrok.
- Dla mnie jesteś idealnym... - szepnęła.
Spojrzałem na nią łagodnie, ale tak jakbym mówił " przepraszam... ".
- Bo znasz mnie od innej strony... Bo nie znasz mnie na prawdę... - odwróciłem pysk, patrząc w dal i zagryzając wargi ze złości.
- To daj mi się poznać... - spojrzała mi w oczy.
- Nie chcę zawodzić kolejnej osoby... - westchnąłem - A co mi tam... - burknąłem do siebie.
Wstałem i zacząłem iść. Suczka została.
- Chcesz zobaczyć kim jestem... To chodź... - wbiłem w nią ponury wzrok.
Ruszyłem w stronę miasta. W stronę areny. Na podziemia. Do mojego prawdziwego domu... Już na obrębie połowy kilometra od ringu wszędzie chodziły psy. Nie raz dało się usłyszeć jak psy zaczepiają Iris, tekstami typu: " Hej piękna... Może poznamy się bliżej...? ". Czasami warknięcia nic nie dawały. Jednak nie wkraczałem w momencie kiedy nic nie zagrażało jej życiu. Chciałem jej pokazać jaki jest mój świat... Bez jakichkolwiek zasad...
Po kilkunastu minutach weszliśmy na te "moje podziemia".
- Bradoo... - naszym oczom ukazał się mój znajomy, był to doberman Leeloo.
- Cześć stary... - westchnąłem.
Pies zaczął krążyć na około Iris...
- A co do za maleństwo... - wbił w nią wzrok - Może się zabawimy? - zaśmiał się unosząc brew - No chyba, że to Twoja... - skierował się do mnie - W sumie mi to nie przeszkadza... - mruknął pod nosem.
- Zostaw... Prędzej zdechnie niż cokolwiek z Tobą zrobi... - pokręciłem pyskiem - Tak po za to ile mi dzisiaj zarezerwowali walk ? - spojrzałem na niego pytająco.
- Pewnie z 5 będzie, ale nie jestem pewien... - przewrócił oczami - Ale wracając do tematu... - zaczął spoglądając na Iris.
- Nawet o tym nie myśl... - przerwałem mu karcącym spojrzeniem - Widzimy się później... - mruknąłem.
Ruszyłem dalej. Iris szła za mną spięta i wystraszona. Było widać, że to nie jej bajka.
- Brady... ! - zawołał mój " ringowy opiekun", nazwał mnie tak.
Zaszczekałem tylko do niego. Ruszył w moją stronę, kolejny dzień w którym próbował mnie dotknąć... Ale wystarczyło moje jedno warknięcie i się cofnął... Chyba zapamiętał ostatnie zszywanie ręki... Po chwili ruszył do Iris.
- Ooo... Przyda nam się... - wziął ją na ręce.
- Bradoo! Zrób coś! - zapiszczała.
- Niech Cię weźmie... Po walce Cię wypuszczę... - westchnąłem.
- Ale...
- Nie panikuj - powiedziałem stanowczo i ruszyłem na walkę.
Najpierw wypuścili kundla. Kilka minut wystarczyło i było po walce. Potem doberman, pit bull, no i oczywiście bez amstaff'a by się nie odbyło. W ostatniej walce pies poważnie mnie poranił. Miałem rozszarpane ucho i otwartą ranę na brzuchu, mimo to zwyciężyłem. Szedłem powoli otworzyć bramkę Iris... Ale to nie był koniec. Okazało się, że czekała mnie jeszcze jedna walka z przerośniętym buldogiem amerykańskim... Szczerze mówiąc pierwszy raz w życiu przygotowywałem się na śmierć, ale cóż... Tak się żyje na podziemiach... Tu nie ma litości.
Wpuścili mnie na ring... Nagle zgasły światła... Siedziałem przygotowany na najgorsze, a po chwili... Syrena policyjna... Światła się zapaliły, połowę ludzi i psów od razu zgarnęli. Facet, który mnie wypuszczał zdążył wszystkie klatki z psami schować do ciężarówki, Iris także zabrał.
- Wchodzisz czy nie?! - spojrzał na mnie otwierając drzwi samochodu, potem chciał mnie włożyć siłą.
Zacząłem warczeć i obnażać kły.
- To wejdź sam! Masz 15 sekund! Nie to schronisko Cię przywita! No już! Idziesz! - spojrzał na mnie wściekły.
Warcząc wskoczyłem i ułożyłem się obok klatki Iris. Zamknął drzwi i szybko odjechał.
- Co się dzieje? - suczka spojrzała na mnie szklistymi oczami.
- Mówiłem, to mój świat, trzeba było nie pakować się w to... - warknąłem wściekły.
- Sam mnie zaprowadziłeś! - fuknęła.
- Bo się pchałaś! Chciałaś poznać mnie?! To masz! Proszę bardzo! Taki jestem! Chamski i egoistyczny. Coś jeszcze?! - spojrzałem na nią wściekły - To jest mój świat, a Ty zamiast panikować zamknij się, chyba, że chcesz zawitać w schronisku...
Iris ucichła. Ja zaś skierowałem się do kumpla, który przywitał nas przy wejściu na tereny wokół areny.
- Jak otworzą bramy zaprowadzisz ją do mojej sfory... Wiesz gdzie jest... Jak nie to ona Cię zaprowadzi... - powiedziałem do niego cicho, żeby suczka nie usłyszała.
- A Ty... ? - spojrzał na mnie z niespotykanym u niego spokojem.
- Ja tu się na razie najmniej liczę... Poradzę sobie... A jak dobrze pójdzie to do końca tygodnia spotkamy się tam gdzie zawsze...
- Jasne... - westchnął, a po chwili drzwi ciężarówki się otworzyły, a ja otworzyłem klatkę Iris - Trzymaj się stary... - poklepał mnie po ramieniu i wziął suczkę na plecy.
- Brado! Co on robi?! - krzyczała do mnie.
- Później Ci to wytłumaczę... Trzymaj się go... - wskoczyłem do drugiego samochodu.
Jechałem cały czas z tym samym gościem, tylko tyle, że teraz już nie z 10 psami, a sam z człowiekiem. Ułożyłem się na tylnym siedzeniu. Oczy same mi się zamykały...
~ 3 godziny później ~
- Wysiadaj... - obudził mnie głos mężczyzny, a raczej 22 letniego chłopaka.
Wyszedłem z samochodu.
- Za mną - zamknął klapę bagażnika i ruszył do domu.
Ruszyłem za nim niepewnym krokiem. Nagle otworzył drzwi, gwałtownie się zatrzymałem. Czy on chciał wpuścić mnie do swojego domu... ? Ja się na to nie piszę!
- Chodź... - westchnął.
Mruknąłem tylko pod nosem i siedziałem twardo.
- Ty myślisz, że długo przeżyjesz z tymi ranami? - spojrzał na mnie zirytowany, dalej nie ruszałem się z miejsca - A rób co chcesz... - machnął ręką.
Wtedy wstałem i poszedłem za nim dalej...
Mieszkał w małym domku. Miał dwa pokoje, łazienkę, kuchnię i przedpokój.
- Wskakuj na kanapę - wskazała obojętnie sofę.
Wszedłem powoli na obiekt i położyłem się na nim. Facet podszedł do mnie z nićmi, wyglądały jak te do szwów. Usiadł obok mnie, zacząłem wystawiać kły i warczeć.
- Daj te ucho! - spojrzał na mnie oschle.
Opuściłem wargi i ucichłem. On pociągnął mnie za ucho i zaczął je zszywać, miałem chyba na nim z jedenaście szwów... Potem zabrał się za ranę na brzuchu.
- Za kilka dni wydobrzejesz... Na razie zostajesz u mnie... - westchnął wychodząc z pokoju.
Mruknąłem od niechcenia, teraz najchętniej bym zwiał... Ale on ma racje, długo nie przeżyje w takim stanie na samowolce.
~ Kilka dni później ~
Po woli co raz bardziej pozwalałem na kontrolę moich ran. Codziennie dostawałem miskę karmy, czasami zdarzył się plaster świeżego mięsa. Dzisiaj przyszedł do mnie z kolczatką i skórzaną smyczą. Próbował mi ją przełożyć przez łeb, ale znów obnażałem kły. Lecz po dwu godzinnych próbach w końcu na moim łbie znalazła się żelazna obroża. Wyszliśmy na miasto. Ten facet spotkał się z jakimiś ludźmi, wołali na niego
Michał.
- A to co, nowa bestyjka? - zaśmiała się jakaś dziewczyna oglądając mnie.
- Wyjątkowo oporna... - spojrzał na mnie - Ale za to zdolna - próbował mnie podrapać po łebku, ale kłapnąłem mu zębami - Dobra, mniejsza z tym... Macie działkę na dzisiaj... ?
Kiwnęli głowami i jeden z nich wyciągnął coś z kieszeni... Doszło do mnie, że chodzi tu o Marihuanę... Siedziałem tylko obok nogi Michała słuchając co gadają. Po chwili znów wrócili do tematu ringowego psa, czyli mnie.
- Skąd go masz?
- Przypałętał się na podziemia... Podejrzewam, że jest dziki. Pewnie dlatego mu to tak wychodzi - znów skierował wzrok na mnie - Chcesz bucha? - zaśmiał się i skierował joint'a na mnie. Kichnąłem. - Odmawia współpracy - znów zaśmiał się pod nosem.
Rozmawiał jeszcze z nimi trochę. Później wróciliśmy. Przy furtce odpiął mi smycz, mimo to nie zwiałem. Poszedłem za nim. Co raz bardziej mu ufałem... Gdy weszliśmy do domu włączył telewizor i usiadł na kanapie, ja wskoczyłem na fotel.
- A Ty nie wracasz do swoich? - uniósł brew - Jeśli chcesz, leć. Pamiętaj tylko drogę, kiedyś musisz do mnie wrócić, takiego psa nie oddam bez walki. Po za tym ktoś Ci musi zdjąć te szwy - uśmiechnął się i podszedł do drzwi po czym je otworzył.
Wyszedłem i od razu poleciałem do sfory. Na granicach spotkałem Leeloo.
- Ty jeszcze nie wróciłeś? - spojrzałem na niego zdziwiony.
- Stary... Wiesz... Bo ja mam do Ciebie sprawę... - jego wzrok wędrował po ziemi.
- No, jedziesz... - westchnąłem.
- Przygarniecie mnie? - uniósł brew.
- Ciebie zawsze! - zaśmiałem się - Tylko powiedz mi co w tej sforze chcesz robić?
- Rządzić oczywi! - roześmiał się.
- Ok. Omega podzieli się stanowiskiem - westchnąłem - Ja lecę, a Ty nie narób nic.
Po zakończeniu rozmowy poszedłem do swojej jaskini. Nie chciałem, żeby ktoś zobaczył szwy... Lecz gdy stanąłem przed jaskinią nie byłem sam. Była tam Iris...
<Iris? Sorry, że tak długo>