czwartek, 18 grudnia 2014

Od Carybuu " Odchodzę" (Cd Lauren)

Nie mogłem uwierzyć własnym uszom. To co mówiła, nie mogło być prawdą. Po prostu nie mogła. Utkwiłem w niej nic nie rozumiejący wzrok. Proszę, niech ona żartuje... proszę, niech to żart.. Jeszcze chwile patrzyłem na nią z nadzieją, że wykrzyknie " Prima Aprillis!". Jednak tak się nie stało.
- Lau... Ja... - zacząłem z rozpaczą jednak na mój pysk przeszła mina nic nie wyrażająca. - Twoje słowa, są dla mnie rozkazem.
 Lauren zalała się płaczem, kiedy powoli sunąłem w stronę wyjścia.
- Carybuu, dokąd idziesz? - zapytał Daniel. Jednak zignorowałem go i wyszedłem przez otwarte drzwi. Znalazłem sie na ogrodzie.  Rzuciłem ostatnie spojrzenie na dom, dom mojej rodziny, po czym przeskoczyłem furtkę.
 Nie ruszyłem w stronę sfory. Ba, nawet na nią nie spojrzałem.  Po prostu biegłem przed siebie. Bez odwrotu. Osiedle znikało powoli. Stało się niewyraźnymi plamkami na tle. Karmelowo - perłowa smuga zagrodziła mi przejście. Zdałem sobie sprawę, że to Manga. Na jej twardym pysku wyrażało zaciętość.
 - Dokąd idziesz!? - warknęła. Mimo jej bojowego nastroju, uśmiechnąłem się ciepło i z lekką ulgą.
- Wracam do domu - powiedziałem przypatrując się jej. Manga uniosła pysk zdziwiona po czym znowu warknęła.
- Nie odejdziesz, nie pozwolę ci. To za daleko dla ciebie.
- Dla mnie?! - mój głos lekko się uniósł. - To niby jakim cudem tu jestem.? Przyjechałem stamtąd!
- Nawet jeśli odjedziesz, wrócisz.
- Nie wrócę - powiedziałem to z taką stanowczością, z jaką nigdy jeszcze nie mówiłem. Zaskoczyłem się. Mangę też.
- To... chociaż uważaj na siebie...
Przytuliłem ją.
- Dzięki. Byłabyś wspaniałą przyjaciółką - a raczej przyjacielem - uśmiechnąłem się, a po jej pysku wywnioskowałem, że ostatnie słowo pochlebiło jej.
 Jednak nie od razu wdałem się w podróż. Musiałem nazbierać sił. Zamieszkałem niedaleko sfory, jednak na tyle daleko by nie móc patrzeć na szczęśliwe psy... razem...
 Jednak czasami widywałem  Lauren. Spotykała się z innymi psami. Oni jej współczuli i zachowywali się jakbym to ja popełnił przestępstwo. Bolało. Ile razy ich widziałem, czułem smutek i złość. Lauren jest moja! Znaczy się... była...
Pewnego razu, gdy odpoczywałem pod swoim drzewem, Lauren i jakiś pies zawędrowali na moją łąkę. Nie zdawałem sobie sprawy, że tu są, dopóki nie wyszedłem z cienia. Lauren przyglądała się mi z niepokojem, a jej "kumpel" obrzucił mnie srogim spojrzeniem. Miałem ochotę rzucić mu się do gardła jednak powstrzymałem się,
- To była twoja decyzja, Lauren - powiedziałem. I nagle zdałem sobie sprawę, że już czas.  Jutro odlatuje samolot.  Aby na niego zdążyć muszę biec teraz. I jeszcze znaleźć nocleg... i mapę... musiałem już iść. Odwróciłem się do Lau. Spojrzała na mnie z rozpaczą. Chciałem się pożegnać jednak.... Ona by tego nie chciała. Ona już nie chce mnie znać. Odwróciłem się i pobiegłem. Na zawsze.
 Wskoczyłem do najbliższego sklepu turystycznego, po czym ukradłem mapę. Rozłożyłem ją na tyłach ulicy.
A więc tak. Lotnisko znajduje się niedaleko Manhattanu. Czeka mnie sporo drogi. Wsadziłem rolkę papieru za apaszkę. Australio, nadchodzę.
< Lauren, jeśli chcesz możesz dokończyć>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz