Westchnąłem.
- Śnił mi się cmentarz. Ale to nie był zwykły cmentarz. To był cmentarz sfory. Były tak wyryte nasze imiona. Wszystkich. Potem na pole zawędrowała postać przykryta płaszczem. Niestety nie dowiedziałem się kim ona była... - to na pewno nie była Lauren. Po prostu mnie obudziła ale nie była tą postacią.
- Rozumiem - wolno pokiwała głową. Skrzyżowałem łapy i rozprostowałem się na dywanie. Lauren podreptała do kuchni, głodna i spragniona po wizycie u weterynarza. Ja byłem wciąż zmęczony. Ale cieszyłem się z ciąży Lauren. Nawet nie zauważyłem kiedy znowu zasnąłem.
<> <> <>
Znowu znajdowałem się na cmentarzu. Jednak tym razem postaci nie było. Byłem nią ja. Miałem na sobie czarny płaszcz. Kiedy wędrowałem przed siebie, zobaczyłem siebie czytającego tabliczki. Był to dziwny widok. Widzieć samego siebie... Zdjąłem kaptur. Carybuu wydał z siebie zduszony okrzyk. Niestety ja nie widziałem go. W końcu byłem nim. Carybuu zamrugał i zapytał ostrożnie.
- Morto...?
I się obudziłem.
<Lauren :P >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz