niedziela, 7 września 2014

Od Bosco

Wszedłem na teren jakichś obcych psów. Czułem znajomy zapach. Zapach strachu i paniki. Wciągnąłem powietrze głęboko w nozdrza.
~Ach... Kocham ten zapach...~ pomyślałem i ruszyłem za nim. Jego źródło było daleko, ale już teraz mogłem określić, kto to był.
Jakaś młoda suka panicznie się bała i była wręcz sparaliżowana strachem. Począłem iść szybciej, by ten szybszy marsz, po chwili zmienił się w trucht, a następnie w kłus, galop i cwał. Mój ulubiony zapach był coraz bliżej. Nie biegłem tak szybko, by pomóc suce - bynajmniej. Chciałem się napawać ową wonią. Uwielbiałem to.
Zapach był coraz bliżej, czułem go bardzo wyraźnie. Pewno suka byłą jakieś pięćdziesiąt metrów ode mnie. Minęło jakieś dziesięć sekund i wiatr się zmienił. Nie zważając jednak na to, biegłem dalej w tym samym kierunku. Zza drzew pokazała się polana, a na niej smakowity niedźwiedź. Pomyślałem, że najpierw się posilę, a później pobawię strachem suki. Skoczyłem na wielkiego brunatnego i jednym kłapnięciem, zatrzasnąłem mu szczęki na karku, przegryzając rdzeń kręgowy. Zwierze padło po chwili, a ja wydałem z siebie zadowolony pomruk.
~Jak ja lubię smak krwi... Żelazny smak krwi...~ pomyślałem i zacząłem wgryzać się w soczyste mięso niedźwiedzia. Nie było to trudne - lata praktyk i mocne szczęki, bardzo mi to ułatwiały. Nagle usłyszałem ciche słowa:
-Dziękuję... Ocaliłeś mi życie...- głos na pewno należał do tamtej suki, która wydzielała moją ulubioną woń. Zatrzymałem szczęki w połowie drogi do niedźwiedziej łopatki.
~Ja? Ocaliłem? Komuś? Życie?~ przeleciało mi przez myśl. Uderzyło mnie to jak celny sierpowy. To było dla mnie czymś nowym, zazwyczaj ktoś mnie przeklinał za zabicie mu rodziny, a nie dziękował za cokolwiek. Podniosłem powoli głowę. Wbiłem oschłe spojrzenie w sukę. Nie powiedziałem nic i zabrałem się za jedzenie.
-Czy mogę znać twoje imię? Wykazałeś się odwagą... Mogłeś zginąć w mojej obronie...- powiedziała. Czułem na sobie jej wyczekujące spojrzenie.
-Po pierwsze: nie, nie mogłem zginąć. Po drugie: nie wystąpiłem w twojej obronie. Po trzecie: nie lubię głupich pytań.- odparłem szorstko.
-Może i tak, ale jednak ocaliłeś mi życie. Chciałabym znać imię mojego obrońcy.- upierała się.
~Głupia...~ przemknęło mi przez myśl, ale odpowiedziałem nadal jeszcze spokojnie:
-Wytłumaczę ci raz. TYLKO RAZ. Zabijałem większe niedźwiedzie, a akurat ten brunatny nie miał żadnych szans. Grizzly są miliard razy gorsze, a i te trzymają się ode mnie z daleka, więc nie mogłem zginąć. Nie wykazałem się żadną odwagą, tylko byłem zwyczajnie głodny. Nie wystąpiłem w obronie twojej, tylko swojego żołądka. Nie obchodzi mnie czy chcesz znać moje imię czy nie. Mam to głęboko gdzieś. Nie jestem żadnym obrońcą, jasne?- ostatnie słowo dosłownie wy-warczałem.
-Jednak uważam, że powinnam znać twoje imię.- nadal stawiała na swoim.
-A ja uważam, że lepiej dla twojego zdrowia i życia, żebyś usunęła mi się z drogi i przestała wymyślać jakieś durne powinności.- odciąłem się.
-Nalegam.
-Możesz sobie nalegać.- prychnąłem i pochłonąłem kolejny kawał mięsa.
-Mam prawo znać twoje imię.
-Nie. Nie masz prawa.- warknąłem.
-Żądam, żebyś mi je wyjawił.- powiedziała pewnie.
-Żądasz? Serio?- zakpiłem.- Ty, ŻĄDASZ? Weź mnie nie rozśmieszaj! Przed chwilą stałaś i trzęsłaś się ze strachu jak zawszone dziecko, a teraz mówisz MI, że czegoś ŻĄDASZ?- zadrwiłem i posłałem jej pełne politowania spojrzenie.
-Owszem, żądam i tego wymagam.- odparła nieugięcie. Zaczynała mnie wkurzać. Skoczyłem i jedną łapą przygwoździłem ją do ziemi. Zaczęła się szarpać i dusić.
-Puszczaj.- wychrypiała.
-Bo co? Bo tego "wymagasz"? Bo tego "żądasz"?- zakpiłem znowu. Suka zaczynała się poważnie dusić.
-Błagam, puść!- prosiła. Zapach strachu się nasilił. Moje wargi wykrzywiły się w jadowitym uśmiechu.
-Uważaj do kogo skaczesz, mała.- wyszeptałem i puściłem ją. Zaczęła łapczywie wdychać powietrze w płuca. Dyszała ciężko. Spojrzała na mnie ze strachem.
-ßosco von Mortem... Zwany Tanatosem, Shaydaan'em czy Inimigo. Mów jak chcesz. Wisi mi to. I lepiej nie podskakuj, bo jeśli chociaż trochę znasz języki, to większość tych imion oznacza śmierć, ból, cierpienie i takie tam... A wiedz, że nie bez powodu...- wycedziłem.
-ß-ßosco...- wyszeptała, kiedy złapała wystarczającą ilość tlenu.
-Tak... Dobrze myślisz... Ten ßosco, którym straszyła cię matka, jak nie chciałaś iść spać.- splunąłem i rzuciłem jej wyzywające spojrzenie.- Chcesz czegoś?- spytałem z udawaną uprzejmością. Milczała patrząc na mnie ze strachem.- Nic? I dobrze, bo i tak bym nie posłuchał...- rzuciłem i wróciłem do jedzenia.- Skoro już "Pani Dyrygent" zna moje imię, ma zdradzić mi swoje.- zażądałem. Chwilę się wahała, ale kiedy spojrzałam na nią nienawistnym wzrokiem, od razu odpowiedziała:
-Omega. I mam prawo żądać, byś wyjawił mi swoje imię. To mój teren. Jesteś tu na mojej łasce.- powiedziała, ale w jej głosie nie słyszałem zbytniego przekonania.
-Acha, Omega! No tak! Alpha sfory! Wybacz, że tak cię potraktowałem. To się więcej nie powtórzy.- powiedziałem i ukłoniłem się, ale jak wstałem, na moim pysku widniała pogarda.- Mnie nikt nie rozkazuje, moja droga. Nie jestem na niczyjej łasce. Niezależnie na czyim terenie się znajduję... Jestem singulis... Indywidualista... W moim przypadku, innymi słowy, wyjęty spod prawa... Bo widzisz ja, nie respektuję żadnych, ani niczyich zasad. Wybrałem niezależność. Wolność.- ostatnie słowa wypowiedziałem nad wyraz dokładnie, by suka zrozumiała o co mi chodzi.
-Przykro mi, ale masz dwie możliwości: albo zostajesz tu i stajesz się członkiem sfory, albo znikasz z tych terenów. Wybór należy do ciebie. Oczywiście możesz tu pozostać jakiś czas jako gość, ale obowiązują cię te same reguły co wszystkich.- powiedziała.
-No tak... Do przewidzenia...- zakpiłem cicho i pomachałem lekceważąco głową. - Może zostanę... Może nie... Nie spodziewaj się niczego... Jeżeli miałbym zostać, to kim mógłbym być? Ostrzegam, że umiem tylko sprawiać ból, walczyć i zabijać...- zastrzegłem.
-Każdy potrafi kochać. Rodzimy się z miłości i z to z miłości żyjemy.- odparła.
-Hm... Chyba jesteś w błędzie.- wzruszyłem ramionami.- Psy takie jak ja, z prestiżowych hodowli, nie rodzą się z miłości, tylko są hodowane na sprzedaż, dla pieniędzy. Życie nie jest tak różowe, kiedy żyjesz w ludzkim świecie. Wiesz za ile poszedłem na aukcji? Sprzedano mnie za ponad 27,7 tysiąca dolarów... Tak... Teraz psy są tylko dla pieniędzy... I akurat ja, wiem to bardzo dobrze...- spojrzałem na nią swoim zwyczajnym wzrokiem, lodowatym.- A więc jest tu miejsce dla mnie czy nie?
-Jest tu miejsce dla każdego, o ile obieca, że nie będzie sprawiał zagrożenia dla innych członków sfory.
-Czyli, że nie dla każdego. Nie ma tu w takim razie miejsca dla mnie.- odparłem i chciałem iść, ale zatrzymała mnie:
-Jest tu miejsce dla ciebie, o ile mi to obiecasz.
-Ale ci nie obiecam, bo musiałbym "niestety" złamać tą obietnicę. Kocham zabijać i tylko to potrafię. Łatwo mnie wkurzyć, samcom daję, jeśli mam lepszy dzień, dwie szansy, a sukom...takim jak ty... ewentualnie trzy... Więc lepiej trzymać się z dala...- wyszczerzyłem białe kły, teraz umazane krwią niedźwiedzia, w diabolicznym uśmiechu. Oblizałem się. Widziałem jak suka wzdrygnęła się.- Czyli, jak widzisz, nie mogę ci zapewnić gwarancji, że wszyscy, którzy zechcą mnie widzieć, przeżyją...- spojrzałem jej nieugięcie prosto w oczy. Pierwsza odwróciła wzrok, by po chwili powiedzieć:
-Daję ci trzy dni... Próba... Jeżeli zdasz test - możesz zostać. Jeżeli nie - więcej tu twoja łapa nie postanie. Umowa?- spytała.
-Ja nigdy nie zobowiązuję się umowami.- zaprzeczyłem. Nie spuszczając z niej wzroku.
-Stanowisko?- spytała więc.
-Morderca. Dowódca Morderców.- powiedziałem z naciskiem.
<Omego?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz