środa, 1 października 2014

Od ßosco Do Madleny

Szedłem tuż przy granicy sfory. Rozciągał się tam mroczny las, nikt do niego nie wchodził, bo podobno straszyły tam demony. Nie zważałem jednak na to, bo nie wierzyłem w istnienie demonów. Usłyszałem za sobą ciche kroki skracającego się psa. Suki dokładniej. Stąpanie było zbyt delikatne, jak na samca. Udałem, że nie słyszę i szedłem dalej. Nagle stąpanie ustało. Błyskawicznie się odwróciłem i skoczyłem. Złapałem sukę w locie i przygwoździłem łapą do drzewa tak, że jej łapy wisiały bezwładnie. Zaczęła się szarpać i warczeć:
-Puszczaj! Masz mnie puścić!- warczała.
-Bo co? Bo Pani śledczy każe mi iść do kąta?- zadrwiłem.
-Puszczaj, bo pożałujesz!- warknęła.
-Nie mam zamiaru...- syknąłem.
-Słuchaj... Proszę cię... Puść mnie... Proszę cię...- prosiła. W oczach miała strach. Zaczęła się dusić.- Błagam...- wysyczała szarpiąc się.
-Czemu miałbym to zrobić...?- prychnąłem.
-Proszę...- syczała.- Błagam...- miotała się.
-Puszczę cię, ale tylko dlatego, że nie chce mi się tracić na ciebie czasu...- mruknąłem i puściłem ją. Upadła na ziemię łapczywie chwytając w płuca powietrze.
<Madlen?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz