Szedłem sobie wesoło jakimś laskiem. Słońce. Ciepełko. Lekki wiaterek. Trochę cienia dzięki drzewom. Ogólnie super. Żyć nie umierać. Szedłem sobie i szedłem, na nic nie zwracając uwagi i nuciłem pod nosem jakaś zabawną piosenkę, której tytułu nie pamiętałem. Przede mną rozpostarł się nagle sporawy spadek. Stałem na szczycie wielkiego wzgórza. Aż mi oczy zabłysły i automatycznie machnąłem radośnie ogonem. Rozejrzałem się za czymś płaskim. płaskim oczy rzucił mi się potężny kawałek kory. Od razu go capnąłem i wskoczyłem nań rzuzcając się na nim z górki jak na sankach.
-Woohoo!!!- zawyłem euforycznie machając zamaszyście ogonem. Było wręcz zarąbiście. Jednak nagle przede mną jak znikąd wychynął kamulec wielkości mojej głowy jeśli nie większy. Rzecz jasna kora rostrzaskała się o niego, a ja wyleciałem gwałtownie w powietrze.
-I believe I can fly! I believe I can touch the skay!- krzyknąłem "wywalając jęzor". Jednak wtedy gwałtownie zaryłem pyskiem w ziemię o mały włos nie odgryzając sobie języka. Oczywiście na kogoś wpadłem. I moja wielka morda przycisnęła kogoś do drzewa. Jakiegoś obcego psa. Suczkę dokładniej. Machnąłem przyjacielsko ogonem.
-Cześć przypadkowa osobo. Wybacz za...- tutaj chwilę się zastanowiłem - ...wbicie cię mordą w drzewo z zaskoczenia w ciebie wlatując.- dokończyłem uśmiechając się.- Tak w ogóle, to jestem Katsuyuki. Mów mi Katsu.- dodałem pokazując zęby w szerokim uśmiechu.
-A ja tutaj jestem Alfą...- odparła suczka przede mną trochę wciąż oszołomiona - ... i dotychczas nie przyszło mi się spotkać z latającym psem wielkości konia...- dokończyła. Podniosłem się i pomogłem owej "Alfie" wstać.
-Chętnie do was dołączę. Tłukę się tak bez celu od bardzo dawna. Znajdzie się tu miejsce dla takiego... latającego psa wielkości konia?- spytałem znów się szczerząc.
<Omego?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz