- Do miasta? Przecież to zbyt niebezpieczne... Jest tam tyle psich włóczęg, że nawet dorosły pies nie dałby sobie rady. - Zaczęła.
- Ale ja muszę. Nie będę żyła spokojnie jeśli się nie przekonam, że są zdrowi. - Odparłam jak zawsze trzymając się swego. Co miała zrobić w tym wypadku Élise? Jasne, że się zgodzić.
- Dobrze, ale obiecaj mi, że jeśli spotkasz Federico to go ode mnie pozdrowisz i, że nie będziesz się nikomu narażać.
- Obiecuję. - Odpowiedziałam pewna swoich słów, chociaż jak to ludzie mówią, "trzymałam za plecami skrzyżowane palce". Na szczęście lisica tego nie wyczuła, ale i tak widziałam na jej pyszczku zakłopotanie i wiedziałam, że gdyby miała coś do gadania to najchętniej by mnie nie puściła, ale znała mnie. Wiedziała, że posiadam w sobie za dużo temperamentu i jestem zbyt uparta by jej ustąpić i ulegnąć jej słowom.
- Bądź ostrożna. - Powtórzyła widząc moją obojętność na jej prośbę. - Przecież wiesz, że nie dasz sobie rady z hyclami lub z dobermanem, który cię zaczepi. - Dodała pewna swoich słów, a ja skinęłam głową. Resztę śniadania zjadłyśmy przy milszej i spokojniejszej atmosferze. Rozmawiałyśmy o Future, dobrym przyjacielu Élise, który odwiedzał ją co jakiś czas, a ja mimo tego, że lisica upierała się, że nic między nimi się nie dzieje byłam przekonana, że "czuje do niego mięte". Obgadałyśmy również sprawy dotyczące moich nowych znajomości i bla, bla, bla. Sprawa była jasna, że w takim tempie zostanę samotniczką, odciętą od reszty psów i suczek. Kiedy skończyłyśmy śniadanie podziękowałam za to, że lisica je przygotowała, pożegnałam się z nią ciepło i wyszłam z jaskini prosząc by zajęła się nią pod moją nieobecność. Potem skierowałam w małą, leśną dróżkę, która miała mnie doprowadzić do jaskini Omegi, Alfy sfory. Mieszkałam na granicy sfory w niskich górach, a od kiedy zawitałam w te strony i dołączyłam do sfory nie miałam okazji by dojść do centrum. Teraz poznałam jakie ciężkie będzie wchodzenie pod górę gdy oswoję się z terenami (jeśli w ogóle zechce mi się to zrobić). Alfa mieszkała prawie, że w centrum sfory, a że sfora była duża pokonanie takiej odległości zabierało mi wiele czasu i kosztowała wiele wysiłku, chociaż większość drogi się schodziło. Kiedy wyszłam z lasu postanowiłam trochę odpocząć by nabrać więcej sił do wędrówki do miasta. Usiadłam sobie pod jednym z ostatnich drzew i oparłam łeb o pień od razu odczuwając przyjemne uczucie odpoczynku i wsłuchując się w śpiew ptaków. W końcu sama zaczęłam nucić ich melodię co najwyraźniej się im spodobało, bo zaczęły śpiewać głośniej. Dodałam do tego parę klepnięć o ziemię i o drzewo by nadać więcej rytmu, ale ze smutkiem spostrzegłam się, że muszę iść dalej, bo zbliża się południe. Pożegnałam się z ptakami, a te posmutniały i odleciały do lasu na inne drzewo. Ja za to byłam coraz bliżej jaskini Alf i nie mogłam się doczekać kiedy dane mi będzie wyruszyć znów w podróż, która ma na celu odszukanie mojej rodziny. Nie mogłam się doczekać kiedy znów ujrzę znajome twarze i będę mogła opowiedzieć co przeżyłam i uderzyć Killera przyjacielsko w ramię jak za starych czasów. Idąc przez tereny sfory napotkałam wiele psów, które jednak nie zwracały na mnie uwagi. To tylko ja oglądałam się za nimi i bacznie obserwowałam ich dalsze poczynania. Zdawałam się być tylko powietrzem... duchem, którego nikt nie widzi i nie chce widzieć. Jeden z psów szturchnął mnie nawet kiedy obok niego przechodziłam i nie wyczytałam z tego gestu zbyt dobrego nastawienia. Wreszcie kiedy skręciłam ujrzałam jaskinię Alf. Była duża. Większa od mojej. Przed nią leżała ruda suczka, Omega, która miała chyba właśnie chociaż trochę wolnego czasu od członków sfory i korzystała z odpoczynku, ale kiedy zauważyła, że zbliżam się w jej stronę od razu wstała i dumnie uniosła łeb. Ja zachowałam tą samą, dość spiętą postawę. Wreszcie suczka uśmiechnęła się do mnie by trochę rozluźnić atmosferę i zaczęła:
- Witam, co cię do mnie sprowadza?
- Chciałabym pozwolenie na opuszczenia na jakiś czas terenów sfory.
Wtedy uśmiech znikł z jej pyszczka szybciej niż zdążył się pojawić, a jego miejsce zastąpiła śmiertelna powaga.
- Można wiedzieć w jakim celu? - Spytała zachowując spokój.
- A co to? Komisariat? - Spytałam z ironią, ale zostałam tylko skarcona wzrokiem. - Chcę odszukać rodzinę. Wiem, że jest gdzieś w mieście i chciałabym uzyskać pozwolenie. - Dodałam, a Omega skinęła głową.
- A więc, dobrze. - Odparła, ale domyślałam się, że nie za bardzo przypadł jej do gustu mój pomysł. Ja również skinęłam głową, a suczka dała mi znak, że mogę odejść. Tak też zrobiłam. Odeszłam szybkim krokiem z uniesionym łbem co dodawało mi pewnie więcej powagi i dumy, niż kiedy szłam przygnębiona. Teraz pozostało tylko iść prosto i ominąć jezioro lub przepłynąć przez nie. Brr... na samą myśl o wodzie przechodził mnie dreszcz. Nie za bardzo przepadałam za wodą. Może dlatego, że nie za bardzo umiałam pływać? Pff... "nie za bardzo" to za mało powiedziane. Tylko, że przejście jeziora zajęłoby mi cały lub połowę dnia, a przepłynięcie przez nie zaledwie piętnaście minut. Przygryzłam dolną wargę jak zawsze kiedy się denerwowałam i nie wiedziałam co zrobić. Czas był wtedy dla mnie jak pieniądz i liczyła się każda sekunda. Élise mówiła żebym została, ale ja i tak upierałam się przy znalezieniu rodziny która prawdopodobnie znów wyprowadziła się do Włoszech. Wtedy jednak kierowała mną determinacja i wola walki. Wtedy miałam wrażenie, że nawet jeśli by wylecieli to ja poleciałabym do Włoch za nimi. Tak ich kochałam i tak za nimi tęskniłam, chociaż spostrzegłam się kiedy wychodziłam z jaskini, że rodzinę mam też tu. Élise się o mnie troszczyła, była istnym aniołem i mimo tego, że była bardzo młoda czasem byłam przekonana, że powinnam brać z niej przykład. Wreszcie stanęłam na brzegu jeziora. Było tak mroczne i nieprzyjazne, że przez chwilę się wzdrygnęłam i nie wiedziałam co uczynić.
- Jena, przecież dasz radę. - Pokrzepiłam siebie w duchu, ale i tak najchętniej obeszłabym jezioro na około i oszczędziła sobie nerwów. Frustracja... czułam wtedy sam gniew mieszany z niezaspokojeniem potrzeby. To jeszcze bardziej mnie zdeterminowało i dało większą siłę do walki. Spojrzałam w ciemną taflę jeziora jakbym rzucała mu wyzwanie, a potem bez dłuższego wahania zebrałam się w sobie i poczyniłam pierwsze kroki. Wchodziłam coraz głębiej i głębiej prawie automatycznie unosząc łeb do góry i oddychając coraz głębiej i nerwowo. Wreszcie odbiłam się tylnymi łapami od piaszczystego dna i zaczęłam nimi przebierać jak to uczył mnie kiedyś ojciec kiedy pojechaliśmy nad rzekę by się wybiegać. Przebierałam łapami coraz szybciej i coraz wyżej unosiłam się nad wodę co chociaż trochę mnie uspokoiło. Miałam już wrażenie, że mam szansę wygrać tę walkę, ale wciąż miałam wątpliwości czy zdołam utrzymać się na wodzie przez ten kawał drogi. W pewnym momencie zapadłam się pod wodę mając wrażenie, że to koniec i, że zginę w tak żałosny sposób z niedokończoną sprawą. Znów zaczęłam machać łapami na wszystkie strony i było to tak szybkie i rozpaczliwe, że trudno było się nade mną nie ulitować.
C.D.N
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz