Brnąłem przez ciemność, prowadzony tylko instynktem. Nie miałem pojęcia gdzie się znajduję - zapachy mieszały mi się w zmysłach, gęsty cień po słaniał krajobraz. Nic nie widziałem, mogłem polegać tylko na zmyśle dotyku - czułem grunt pod nogami, a to oznaczało, że jeszcze nie zapadłem się w pustkę.
Przestałem liczyć na nieudane próby odwrotu - jednak za każdym razem, gdy zmieniałem kierunek, oczom ukazywał się ten sam widok - CIEMNOŚĆ. Motałem się w tej wiecznej pułapce...ile? Czas przestał się liczyć. Nie miało to końca...i początku.
Wtedy gwałtowne uderzenie spowodowało równie szybką zmianę - ciemność rozrzedziła się, a kontury i kształty zaczęły wyraźnie rysować się w przestrzeni. Uniosłem uszy i zdałem sobie sprawę, że to nie była ciemność nocy - to była kolejna głupia halucynacja. Potrząsnąłem głową, aby pozbyć się ostatnich myśli. Wybrałem prawidłową ścieżkę, ciągnącą się jak srebrna wstęga pośrodku chaszczy i ruszyłem w stronę lasu. Tak, dokładnie. Sam. W nocy.Do lasu. WIELKIEGO CIEMNEGO LASU. Potrząsnąłem głową po raz kolejny, aż rude uszy zatrzepotały wokół głowy. Przez umysł przeszło mi parę drastycznych wersji mojej śmierci. Musiałem uspokoić moją wyobraźnię.
Wbiegłem na ścieżkę, topiąc się w florze. Głównie paprotki łaskotały moje podbrzusze, jednak wdepnąłem również w cierpnie. Pisnąłem i wydostałem się z kolczastej pułapki. Polizałem krwawiącą łapę. Rozejrzałem się po lesie. Kompletnie nie miałem pojęcia gdzie się znajduję i dokąd mam pójść. Chciałem tylko odejść...Daleko. Byłem głupi, jednak nie było odwrotu. Spojrzałem w głąb lasu, patrząc jak co dalszy rząd drzew, blednie i znika we mgle. Mimo uciążliwego bólu w łapach, spowodowany ciągłym biegiem, zmusiłem się do dalszej drogi. Chociaż ciemność zawadzała mi drogę, odnalazłem ścieżkę i ruszyłem wraz z nią. Długie i sękate gałęzie drzew niczym palce poruszane wiatrem nachylały się nisko nad moją głową, rzucając przerażające cienie. Chciałem je ignorować, ale nie byłem w stanie.
Nagle, przechodząc obok jednego z nich, usłyszałem głośne trzeszczenie. Rzuciłem szybkie spojrzenie na drzewo, które gwałtownie pękło, a jego konar niczym meteor zaczął lecieć na mnie. Moje oczy rozszerzyły się, jednak było za późno na unik. Skuliłem się w sobie, czekając na ból, jednak on nie nastał. Otworzyłem jedno oko, po czym drugie. Stres, ściskający moje mięśnie, powoli dał upust, a ja rozluźniłem się i spojrzałem w górę. Konar był, tam gdzie był. Nic nie spadło.
No nie...znowu to...
Pokręciłem głową i ruszyłem ścieżką, jak najszybciej. Kilka razy moje poduszki doznały solidnego uszczerbku, trąc się o złamane patyki czy kamienie. Ignorowałem ból i wciąż biegłem przed siebie jak głupi. Koniec końców, ścieżka miała gdzieś swój koniec. I właśnie on nastał.
Piaszczysta szeroka droga, z biegiem czasu zaczęła się zwężać, aż zmieniła się w polną wydeptaną ścieżkę, pnącą się przez wysokie trawy. Wyobraziłem sobie co tam może siedzieć...kleszcze, pająki...
Spróbowałem odnaleźć inną drogę, jednak tylko ta była na widoku. Westchnąłem i ruszyłem ścieżką. Mimo, że była prosta, często gubiłem ją w w zaroślach. Głuche hukanie sowy rozpraszało moje myśli. Co chwila słyszałem też szelesty traw, chociaż mógłbym również sądzić, że to tylko kolejna pułapka mózgowa.
I wtedy coś zaszeleściło - głośno i wyraźnie.
Zatrzymałem się, skostniały. Adrenalina pochłonęła moje mięśnie, byłem gotowy na działanie. Rozejrzałem się.
Moje zmysły wyczuły czyjąś obecność. Daleko na końcu ścieżki zamajaczył kształt, ale ja wyczułem go - to był pies.
Odetchnąłem w duchu. Jednak nie pozwoliłem zjeść się nadziei, że owy pies ma dobre zamiary.
- HEJ TY! - usłyszałem z daleka. Skupiłem wzrok na ciemnej postaci. Kiedy kontury się wyostrzyły zobaczyłem suczkę - ciemność nie pozwalała mi zlokalizować koloru, ani rasy. Była mniej więcej mojego wzrostu.
- Co tu robisz? - zapytała. Nie wyczułem w jej głosie wrogości, jednak przesadną stanowczość, która kazała mi trzymać język za zębami.
- Ja... Uciekam. Szukam...schronienia... - próbowałem dobrze dobrać słowa.
< Omega?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz